Dobrze, że zabrałam się za ten post po jednej z lepszych nocy (jak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia. Wystarczy, że na ponad miesiąc odbierze mu się sen, a potem pozwoli pospać 2,5 h bez przerwy!):)
Zanim nie zostałam mamą, jakoś nie potrafiłam uwierzyć, że małe dziecko, o ile nie męczą je kolki może nie spać w nocy, przecież dzieci głównie śpią. Gdybym mogła się cofnąć w czasie, parsknęłabym śmiechem sobie samej w twarz. Nasza córka nie miała kolek, miała za to od początku problemy z odgazowaniem. Co zrobić, to taki mały łakomczuch po mamie?:) Cieszyłam się jak szalona że nie mamy problemów z karmieniem.
W szpitalu napatrzyłam się na wiele problemów z karmieniem, usypianiem, nieutulonym płaczem, które mnie ominęły (przynajmniej pierwszej nocy). I zamiast spać, ledwo żywa połykałam łzy dumy i radości wpatrując się w najedzoną i spokojnie śpiącą córkę. To była pierwsza, i póki co ostatnia spokojna noc, odkąd maleńka pojawiła się na świecie. Już następnej zaczęły się problemy. Ale to też było nic. W końcu ja świeżo upieczona matka z cierpliwością podobną tej, jaką musi mieć konstruktor bomb składając w całość najdrobniejsze trybiki skomplikowanego mechanizmu, jednocześnie drżąc o to, aby wszystko poszło dobrze, tuliłam swoje płaczące dziecko czekając na zbawiennego bąka, a najlepiej całą serię jak z karabinu maszynowego.
Po tej nocy byłam pewna, że zniosę wszystko. Aż przyszły następne noce i wstawanie co kilka godzin, potem dnie z płaczem, którego przyczyny nie mogłam znaleźć. Potem jeszcze krótsze noce, z pobudkami nie co 2-3 h ale co 40-60 min. I tak z anioła cierpliwości stałam się adeptką prawdziwej szkoły przetrwania modlącą się, aby nie ulec pokusie położenia dziecka obok albo uspokojenia smoczkiem.
Zabawne jest to co niewyspany umysł może zrobić z człowiekiem i tu zaczynają się te śmieszne historie, o których czasem wspomnę.