Narodziny miłości

Albert Schweizer powiedział, że „Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli”.

Z miłością jest chyba podobnie. Serce staje się jakby większe, kiedy kocha kolejną osobę. Nie kurczy się, nie zamyka, lecz pochłania niczym gąbka słowa, myśli, uśmiech, gesty…

Jednak najczystszą miłością jest miłość do dziecka. Dopóki ta maleńka istotka, która jest stworzona z połączenia genów dwojga ludzi, nie pojawi się na świecie, wydaje się, że wiemy co znaczy mocno kochać. Czy na pewno? Trzymając pierwszy raz w ramionach SWOJE dziecko, patrząc w jego (a w zasadzie jej) oczy, na uszy, malutkie paluszki u tylko niewiele większych dłoni, które powstały jako doskonała całość z dwojga różnych „podzespołów” przychodzi zrozumienie prawdziwej, czystej i bezinteresownej miłości.

A zaraz po nich strach, który jest nieodłączną częścią rodzicielstwa i już nigdy nie minie. Ale o tym w innym wpisie.

A więc miłość. Mówią, że każda matka kocha swoje dziecko bez względu na to kim i jakie jest. To prawda tak wielka, że powinni o niej uczyć już w przedszkolu. Nie da się nie kochać swojego dziecka. Nie mówię tu o przypadkach wypaczonych umysłów kobiet, u których macierzyństwo jest tak przypadkowe i często niechciane, jak trzęsienie ziemi niszczące wszystko, na co człowiek harował latami. Mówię tu o prawdziwym macierzyństwie, ojcostwie, które owszem może być dziełem przypadku, ale jeśli jest zdrowe, stanowi wielkie wyzwanie dorosłego człowieka. Zobowiązanie, odpowiedzialność, ale i nieopisana radość, duma, miłość na całe życie.

Wszystkie obawy mijają przy jednoczesnym stokrotnym wzrośnie sumy różnorakich obaw i lęków w chwili, kiedy pierwszy raz spogląda się na to maleńkie stworzenie, które jest jakby rozwarstwieniem dwóch osób. To tak jakby ktoś wziął dwa serca połączone niewidzialną nicią miłości mężczyzny i kobiety i stworzył z nich trzecie zdolne do samodzielnego bicia. To właśnie żywe pomnożenie miłości i szczęścia.

I tak właśnie chcę o tym  myśleć i tylko to pamiętać wspominając dzień, w którym urodziłam naszą córkę (przynajmniej się staram tak to wspominać:)) Pomimo wszechobecnych zapewnień, że kiedy się przytula swoje dziecko momentalnie zapomina się o całym bólu i zmęczeniu, stwierdzam, że to przekonanie pozbawione prawdziwości.

Czego się jednak nie robi dla miłości.

Tak więc decydując się na dziecko zgadzamy się na to, aby nasze serce rozrosło się do niesamowitych rozmiarów, tak aby mogło pomieścić tą bezgraniczną miłość do swojej latorośli, swoich genów, swojego osobistego cudu. To także świadome przyjęcie całej gamy lęków, które będą towarzyszyć rodzicom do końca ich życia.

Tak więc 08.11.2017 r. urodziliśmy (po tym, jak stało się to moim osobistym przeżyciem wydaje mi się, że określenie „urodziło się” jest nieadekwatne do rzeczywistości) nasze największe szczęście, bezgraniczną miłość, małego człowieka, z którym wiążemy wielkie nadzieje, dla którego uchylilibyśmy nieba i które uczy nas każdego dnia, że nasze serce może pomieścić tak wiele, miłość jest niekończącym się źródłem, z którego ono może czerpać do woli, a my będziemy „produkowali” wciąż więcej i więcej. Urodziliśmy naszą największą miłość, odzwierciedlenie najczystszej miłości, którą darzymy siebie. Martynka jest tym co w nas najlepsze, jest tą częścią doskonałą naszych osobowości.

W dniu 08.11.2017 r. przyjęliśmy na świat również lęki, obawy i wielką odpowiedzialność, aby tę wcieloną miłość pielęgnować i przez jej lata dorastania nauczyć jej pomnażania i rozsądnego korzystania z życia. Stworzyliśmy życie i to dopiero początek długiej i pięknej drogi, na której nasze dziecko może wyrosnąć na dobrego człowieka, świadomie i mądrze korzystającego z życia, aby kiedyś samemu zbudować swój własny dom i od nas odejść.

Życie jest niesamowite!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *